



Gdy pierwszy raz spotkałem się z Justyną i Adrianem w jednej z kawiarni w Tychach, od razu złapaliśmy wspólny vibe. Rozmowa o ślubie zeszła na... góry, spanie na dziko i wędrówki w stylu „wszystko na plecach”. Po kilku zdaniach wiedzieliśmy, że to będzie coś więcej niż tylko sesja ślubna – to będzie wspólna przygoda i piękna historia, którą zapiszemy w zdjęciach.
Wyruszyliśmy z Katowic razem z Anią i Łukaszem – moimi bliskimi przyjaciółmi, których możecie kojarzyć z wcześniejszych sesji. Łukasz to prywatnie brat Justyny, więc wszystko łączyło się w jedną wielką rodzinną opowieść. Kierunek: słowacka strona Tatr, a dokładnie – Łomnickie Siodło, położone u stóp drugiego co do wysokości szczytu Tatr.
Warunki? Fotograf marzy o takich: kłębiące się chmury, surowy klimat, monumentalne szczyty. Justyna i Adrian weszli w tę scenerię jak zawodowcy – pełni luzu, emocji, ale i skupienia. Efekt? Kadry, które spokojnie mogłyby zawisnąć w galerii sztuki – w tym jedno z moich ulubionych zdjęć ever: para zakochanych na tle Tatr Wysokich, światło i natura w czystej harmonii.
Po sesji postanowiliśmy nie wracać od razu. Ruszyliśmy dalej – tym razem w Pieniny, już bardziej turystycznie niż zawodowo. Przeszliśmy pętlę przez Wąwóz Homole i Wysoką, najwyższy szczyt Pienin. Po drodze konie, krowy, bacówki, a w jednej z nich – prawdziwy baca, który uraczył nas żętycą (czyli serwatką z owczego mleka) i historiami o dawnych ratownikach GOPR. Te momenty, choć pozornie proste, zostają w sercu na zawsze.
Zmęczeni, ale szczęśliwi, zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg. Jako miłośnicy spania na dziko, znaleźliśmy przypadkowy kemping u podnóża Trzech Koron. Hamaki rozpięliśmy między drzewami, tworząc coś w rodzaju ludzkiej piramidy. I kiedy wydawało się, że dzień się kończy… pobliska remiza strażacka zaczęła grać muzykę. Potańcówka! Bez namysłu ruszyliśmy na lokalny melanż, pełen tańca, śmiechu i autentyczności.
To był dzień (i noc), której nie da się zapomnieć. Od sesji ślubnej w surowych Tatrach, przez żętycę w Pieninach, po hamaki i zabawę w remizie. Justyna, Adrian, Ania i Łukasz stali się częścią mojej podróżniczej rodziny.